TATRY WYSOKIE
"Skarby wasze przyjmuję..."
Dzień VII
Zakopane – Kuźnice – Przełęcz Między Kopami – Hala Gąsienicowa – Liliowe – Świnica – Zawrat –
Dolina Czarna Gąsienicowa – Przełęcz między Kopami – Kuźnice
Dolina Czarna Gąsienicowa – Przełęcz między Kopami – Kuźnice
W planach na ten dzień było nic innego jak - Orla Perć. Zamiar ambitny, zważywszy na to że mieliśmy wyruszać i wracać do Domu Turysty. Toteż poprzedzający wieczór był trochę nerwowy. Ale w końcu uzgodniliśmy, że pójdziemy z dwoma, odchudzonymi jak się da, ale wciąż kilkudziesięciolitrowymi plecakami. Zawsze jeden z nas miał iść bez bagażu... Dziwne to, ale w naszym położeniu, chyba jedynie słuszne.
Wschód słońca zastał nas już w Kuźnicach. Szybko pięliśmy się grzbietem Boczania. Znów spojrzeliśmy na Giewont z tej innej perspektywy, a niedługo potem widok rozszerzył się o całą kotlinę Podhala i Beskidy. Nawet odległe punkty były widoczne bardzo wyraźnie, co pozwalało nam mieć nadzieję, że ze Świnicy poczynimy naprawdę dalekie obserwacje.
Wschód słońca zastał nas już w Kuźnicach. Szybko pięliśmy się grzbietem Boczania. Znów spojrzeliśmy na Giewont z tej innej perspektywy, a niedługo potem widok rozszerzył się o całą kotlinę Podhala i Beskidy. Nawet odległe punkty były widoczne bardzo wyraźnie, co pozwalało nam mieć nadzieję, że ze Świnicy poczynimy naprawdę dalekie obserwacje.
Póki co spoglądaliśmy jednak na otoczenie Hali Gąsienicowej. Oświetlone wschodnie stoki kontrastowały z północnymi i zachodnimi, pogrążonymi w cieniu. Z uwagi na wczesną porę, w Dolinie Gąsienicowej panowała niezwykła, jak na to zazwyczaj gwarne miejsce, cisza.
Rozpoczęliśmy podejście wśród hal na przełęcz Liliowe. Na północy poszerzał się horyzont, dając wgląd w coraz to nowe i odleglejsze pasma Beskidów. Ciągle jeszcze nisko zawieszone Słońce, wznosiło się nad szczytami Orlej Perci i Kościelcem. Mrużąc oczy spoglądaliśmy ku dalszej drodze.
Każdego, kto nie miał szczęścia być na Liliowem i swoją znajomość tego miejsca opiera na mapach i przewodnikach, otwierający się z tej granicznej przełęczy widok z pewnością zaskoczy. Na wprost wynosi się gniazdo Kop Liptowskich, ku zachodowi snuje się fantazyjna, ale lekka w kształtach grań Tatr Zachodnich. Na południowym wschodzie dumnie góruje nad okolicą piramida Krywania. A na północ schodzi Dolina Gąsienicowa, ciesząca oko wielobarwną mozaiką stawów.
Wejście na grań wymusiło na nas wyciągnięcie cieplejszej odzieży, bo oto upomniał się o swoje prawa nieodłączny towarzysz wędrujących grzbietami górskimi - wiatr. Ale ani myśleliśmy przeklinać chłodu i silnych porywów, bo zawdzięczaliśmy im niezwykłą widzialność. Zza Kop Liptowskich wyłoniły się Tatry Niżne - rysowały się tak wyraźnie, że gdyby nie absolutna pewność, że to te góry, można by je z powodzeniem wziąć za jakąś wysuniętą na południe część Tatr. Na zachodzie, zza Czerwonych Wierchów, wybiło się kilka szczytów Małej Fatry z Wielkim Rozsutcem i Stohem. Zaś panorama Beskidów sięgała Wielkiej Raczy i Łysej Góry w Beskidzie Śląsko-Morawskim.
Po dwóch godzinach znajdowaliśmy się już za Zawratem. Ale nie na grani Koziego Wierchu, lecz w skałach Nowego Zawratu, a po niedługim czasie opuściliśmy skalisty teren i niespiesznie obniżaliśmy się ku Dolinie Gąsienicowej....
W takich właśnie chwilach rozpoczyna się rozmowa. Nasycone widokami oczy nie błądzą już po okolicznych szczytach. Znużony umysł nie chłonie tak pożądanej przezeń na co dzień ciszy. Fantazja nie wybiega ku przyszłości – bliższej lub dalszej – tworząc kolejne coraz to bardziej osobliwe plany. W takich chwilach nie budzi się wcale świadomość osiągnięcia większego lub mniejszego celu, ambitnego, czy zupełnie banalnego, która miałaby w przyszłości zaowocować chełpliwymi przechwałkami. Nie rodzi się smutek i melancholia – skutek zmęczenia albo niespełnienia snutych w tajemnicy planów... Nie tryska również niespożyta energia, która nie mając już gdzie ujść, mogłaby pchnąć do głupoty...
W takiej jednak rozmowie rodzi się coś o wiele większego... Coś, co pisarz nieudolnie pragnie ubrać w słowa, muzyk w melodię... Coś, co nie wybrzmiewa, ale mimo to towarzyszy każdemu słowu rozmówców.
W takich właśnie chwilach rozpoczyna się rozmowa. Nasycone widokami oczy nie błądzą już po okolicznych szczytach. Znużony umysł nie chłonie tak pożądanej przezeń na co dzień ciszy. Fantazja nie wybiega ku przyszłości – bliższej lub dalszej – tworząc kolejne coraz to bardziej osobliwe plany. W takich chwilach nie budzi się wcale świadomość osiągnięcia większego lub mniejszego celu, ambitnego, czy zupełnie banalnego, która miałaby w przyszłości zaowocować chełpliwymi przechwałkami. Nie rodzi się smutek i melancholia – skutek zmęczenia albo niespełnienia snutych w tajemnicy planów... Nie tryska również niespożyta energia, która nie mając już gdzie ujść, mogłaby pchnąć do głupoty...
W takiej jednak rozmowie rodzi się coś o wiele większego... Coś, co pisarz nieudolnie pragnie ubrać w słowa, muzyk w melodię... Coś, co nie wybrzmiewa, ale mimo to towarzyszy każdemu słowu rozmówców.
* * *
I znów pozostało tylko wspomnienie. Tatry zniknęły nam z oczu. Odtąd można jedynie przywołać w pamięci obraz gmatwaniny szczytów i zachwycać się, podobnie jak na Szerokiej Przełęczy przed tygodniem, i nie inaczej jak Mariusz Zaruski przed wiekiem...
Hen, daleko, w niebieskawej mgle szczyt jeden, drugi, skale zęby, uskoki, turnie ścięte krzesanicami, żlebiska potworne, mrokiem swoich czeluści ziejące w doliny, białe węże śniegów, kłębiące się nad piargami w ucieczce przed słońcem; Lodowy, Kieżmarski, Ostry, Staroleśna, a bliżej olbrzymi Garłuch - stary baca, pozierający na cały kierdel szczytów pomniejszych...
Znajome, znane i ukochane Tatry Boże... niczyje...
Hen, daleko, w niebieskawej mgle szczyt jeden, drugi, skale zęby, uskoki, turnie ścięte krzesanicami, żlebiska potworne, mrokiem swoich czeluści ziejące w doliny, białe węże śniegów, kłębiące się nad piargami w ucieczce przed słońcem; Lodowy, Kieżmarski, Ostry, Staroleśna, a bliżej olbrzymi Garłuch - stary baca, pozierający na cały kierdel szczytów pomniejszych...
Znajome, znane i ukochane Tatry Boże... niczyje...